W GLIŚNIE ŁĄCZYMY POKOLENIA

 

Podstawowe informacje o projekcie

Projekt „W Gliśnie łączymy pokolenia „ zrealizowało Stowarzyszenie Na Rzecz Rozwoju i Promocji Wsi Glisno w ramach programu „ Działaj Lokalnie VII „ Polsko- Amerykańskiej Fundacji Współpracy.

    Projekt przygotował dwuosobowy zespół : Bożena Gorczyca-Zapart (Prezes Stowarzyszenia i Krystyna Kisielewicz ( członek Stowarzyszenia i sołtys wsi Glisno).
Współautorami i współinicjatorami  projektu byli harcerze z Glisna należący do Drużyny „Ciacho” działającej przy świetlicy  pod opieką druhny Anny Krawiec.
Celem projektu było zdobycie  przez młodzież wiedzy na temat historii Glisna i ich mieszkańców, ich pochodzenia, lepsze zrozumienie korzeni, kształtowanie postawy obywatelskiej wśród młodzieży, lokalnego patriotyzmu, zachęcenie do kultywowania tradycji, zwiększenie społecznej aktywności wśród młodych ludzi, pobudzanie ich do działań na rzecz wsi, gminy i powiatu, przygotowanie do wystąpień publicznych, rozwój osobisty oraz zasilenie szeregów członków Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju i Promocji Wsi Glisno.

Planowane działania trwały 5 miesięcy. Składały się na nie : promocja projektu i spotkanie organizacyjne, spotkania młodzieży z najstarszymi mieszkańcami wsi i zbieranie materiałów, warsztaty fotograficzne i dziennikarskie w świetlicy, zajęcia w terenie – poznawanie historii wsi, warsztaty z podstaw grafiki komputerowej i podstaw przygotowania i redagowania strony internetowej dla sołectwa Glisno, publikacja kroniki wspomnień oraz zorganizowanie wystawy.
Dzięki zapałowi i dociekliwości młodych ludzi wspomnienia najstarszych mieszkańców naszej wsi zostały utrwalone i we właściwy sposób zachowane dla przyszłych pokoleń. Docenienie zasług seniorów naszej miejscowości, zainteresowanie ich życiem młodzieży, było dla nich bardzo ważne, a utrwalenie ich wspomnień w formie kroniki jest dla najstarszych mieszkańców najcenniejszą nagrodą , a łzy wzruszenia popłynęły nie raz.
Te pojedyncze wspomnienia tworzą wspólną historię całej miejscowości. Wspólna historia – to dobro wspólne, to wartość ponadczasowa, stanowiąca fundament tożsamości lokalnej mieszkańców i ich dumy z przynależności do gliśnieńskiej  społeczności .
Utworzenie strony internetowej dla sołectwa jest także dobrem wspólnym. Zamieszczane w niej będą aktualne informacje z życia wsi, zabytki, walory przyrodnicze, organizacje, lokalni przedsiębiorcy, zdjęcia, filmiki  oraz publikacje materiałów historycznych .

  Osoby, które wzięły udział w warsztatach dziennikarskich
i fotograficzno – graficznych:

–  Adrian Broniek
–  Julia Ekes
–  Wojciech Kargul
–  Kinga Kleńk
–  Krzysztof Krawiec
–  Aleksandra Kuzajewska
–  Karolina Mencweld
–  Katarzyna Pyrek
–  Maria Pyrek
–  Damian Rudziński
–  Jolanta Skorupa
–  Jakub Sobecki
–  Emilia Sczaniecka

Prowadzący warsztaty: Renata Wcisło, Artur Pawlik
Opracowanie merytoryczne i graficzne : Joanna Kozakiewicz

Osoby, które  udzieliły wywiadów :

–  Marian Zwierzchowski
–  Stanisława Sobecka ( Buczkowska )
–  Genowefa Nanowska ( Szymczak )
–  Maria Kuzajewska ( Poczacka )
–  Teresa Karzólewska ( Kuzajewska )
–  Maria Kronkowska ( Ludek )
–  Tadeusz Małżeński
–  Anna Jurczyk ( Hambicka )
–  Zofia Kubik (Trzeciecka )
–  Michał Dąbruś
–  Marianna Szydłowska ( Graczyk )
–  Michał Mazur
–  Bolesław Bober
–  Jan Białek
–  Krystyna Rzepa ( Kośla )
–  Maria Wierzbińska ( Rzepa )
–  Maria Faworyk ( Kochana )
–  Jan Faworyk
–  Józefa Nakoneczna ( Faworyk )
–  Jadwiga Początko ( Portek )
–  Bronisława Dąbruś (Szuśkiel )
–  Bronisława Sucharek ( Kot )
–  Jadwiga Martuszewska ( Sawicka )
–  Janina Skorupa ( Filipowicz )
–  Daniela Janda ( Maciejewska )
–  Ryszard Łojewski
–  Bolesław Broniek
–  Maria Wellach ( Sękowska )

Realizatorzy projektu serdecznie dziękują wyżej wymienionym  mieszkańcom Glisna za udzielenie wywiadów, dzięki którym stworzono wyjątkową i unikalną kronikę wspomnień. Była to lekcja historii i szacunku, zrozumienia ludzi, lekcja nie tylko dla młodzieży, ale dla nas wszystkich.
Zachowamy Wasze przeżycia i doświadczenia dla przyszłych pokoleń!

Marian Zwierzchowski

    Marian Zwierzchowski urodził się 2 grudnia 1922 r. na Polesiu, na Ukrainie. Miał pięciu braci, z czego trzech zginęło na wojnie. W 1924 r. rodzice kupili ziemię w okolicach Żyrardowa, w wiosce Kościuszkowice i tam wyjechali. Była to mała wioska, w której mieszkały 32 rodziny. Tam chodził do szkoły, gdzie skończył cztery klasy. Pracował w lesie, a później na kolei państwowej. W 1944 r. wstąpił do polskiego wojska. Była to 4 Dywizja, 12 Pułk Piechoty, bateria 12 mm. Od kwietnia do lipca przeszedł ćwiczenia na Ukrainie, nad Morzem Czarnym. Po powrocie, w okolicach Lublina ,złożył przysięgę wojskową i został wysłany na front. Żołnierze przyjechali nad Wisłę, aby jej bronić. Zatrzymali się w Otwocku nad rzeką Świder. Tam walczyli w obronie tych terytoriów do 1945 r. Stamtąd ruszyli w kierunku Warszawy. Przybyli do niej 17 stycznia, już po jej zdobyciu, gdyż należał do jednostek zapasowych. Dalej ruszył za wrogiem w kierunku Wałów Pomorskich. Uczestniczył w walkach o wyzwolenie Kołobrzegu, które trwały 18 dni. Wojsko polskie poniosło tam wiele strat. Po miesięcznym odpoczynku ruszyli na Berlin, gdzie przybyli po jego zdobyciu.
Do 5 maja 1945 r. gonił nieprzyjaciół. Dotarli do rzeki Łaby, gdzie zatrzymali się i gdzie usłyszał wiadomość, że Niemcy skapitulowali. Po powrocie do ojczyzny rozpoczęło się zwalnianie żołnierzy do domu rozpoczynając od najstarszych roczników. Marian Zwierzchowski miał być zwolniony w 1946 r., ale ponieważ były to jeszcze niebezpieczne czasy, zwolniono go w lutym 1947 r. Przybył do Glisna 17 stycznia 1947 r. za swoimi rodzicami, którzy uciekli z Ukrainy i tutaj się osiedlili. W Gliśnie ukończył szkołę. Tutaj ożenił się 17 kwietnia 1948 r. Ma czworo dzieci – trzy córki i syna oraz siedmioro wnuków oraz dziewięcioro prawnuków.
Glisno w czasie wojny nie było mocno zniszczone, zaledwie dwa domy nadawały się do rozbiórki. Była to wioska rolnicza, ale także wioska, w której osiedlało się bardzo dużo osadników Ludowego Wojska Polskiego. Ludzie ci, w czynie społecznym wybudowali szkołę, która nosiła nazwę Osadników Ludowego Wojska Polskiego. Zawiązał się też tu ZBOWID, do którego należeli żołnierze, jak również podopieczni, czyli żony poległych wojskowych. Marian Zwierzchowski należał do komitetu rodzicielskiego, gdzie był czołowym działaczem. Odznaczony medalami: za zdobycie Warszawy, Zasłużony na Polu Chwały – medal trzeciej klasy, Krzyżem Kawalerskim, odznaką Zasłużonego Rolnika.
Doczekaliśmy się z żoną 9 wnuków i 7 prawnuków.


Stanisława Sobecka z domu Buczkowska

    Stanisława Sobecka urodziła się 8 kwietnia 1934 r. Na Ukrainie chodziła do szkoły, ale jej nie dokończyła, gdyż Ukraińcy wygnali Polaków ze szkół. W wiosce, w której mieszkali było bardzo niebezpiecznie,  banda ukraińska mordowała Polaków, paliła ich domy. Stanisława Sobecka pamięta jak w 1944 r. wymordowali cztery rodziny, z których uratowały się tylko dzieci schowane przez matkę w szafie.
Rodzice Stanisławy chcieli stamtąd uciec,  przeżyli tam bardzo dużo złych chwil. Starszą siostrę zabrano na roboty do Niemiec.  Jej ojciec był w Czortkowie w niewoli, gdzie był torturowany. Miał liczne obrażenia na ciele i wybite zęby. Raz pojechała z mamą na widzenie do ojca i o mało nie zginęła podbiegając do niego. Ojciec był później wywieziony do prac przy sprzątaniu dróg. Wrócił wyczerpany do domu na początku lipca. Uratowała też swoją mamę, którą Niemcy chcieli zabić za posiadanie żaren, z czego robiło się mąkę .Kiedy Niemcy chcieli ją rozstrzelać, podbiegła do mamy i złapała ją mocno za szyję. Jednemu z nich zmiękło serce i nie zabili jej. Bardzo mocno obie to przeżyły. Często nie miały co jeść. Nie było chleba, a jadły  tylko peluszkę i bób. Po powrocie ojca z niewoli uciekli do Husiatyna, gdzie przebywali od marca do końca maja 1945 r. Mieszkali w domu, w którym przebywało jeszcze pięć innych rodzin z dziećmi. Było bardzo ciasno. Jej rodzice wraz z innymi rodzinami zapisali się na wyjazd z Ukrainy do Polski drugim transportem. Jechali bardzo długo, bo od czerwca do sierpnia 1945 r. Podróż przedłużała się, bo po zakończeniu wojny były uszkodzone tory kolejowe, przerwane mosty i mieli długie postoje. Była to też podróż bardzo ciężka. Wagony, którymi jechali były przeznaczone do przewozu bydła. Były to tzw. platformy, na których ludzie robili daszek. Umożliwiło to im schronienie się przed deszczem. Brakowało też jedzenia. Dotarli do Gorzowa Wielkopolskiego, skąd po dwóch tygodniach wojsko furmankami przywiozło ich do Glisna. Była to sobota wieczór. Każda rodzina z transportu zaczęła szukać wolnego domu, aby wypocząć i wyspać się. Niektóre domy były już zajęte i dlatego w jednym domu mieszkało kilka rodzin. Bali się też rosyjskich żołnierzy, którzy strzelali z broni. To właśnie oni zniszczyli zegar na wieży kościelnej, ograbili kościół z ławek i rozebrali organy. Na początku mieszkała wraz z rodzicami w domu, blisko kościoła. Na polach były ustawiane snopy zbóż, które mieszkańcy wspólnie zbierali i młócili, dzieląc się ziarnami. Ludzie żyli w zgodzie.
Kiedy otworzyli szkołę, to rodzice od razu zapisali ją do drugiej klasy. Na początku była tylko jedna klasa, w której uczyły się dzieci w różnym wieku. Nauczycielami, którzy byli zarazem założycielami szkoły, byli państwo Zarakowscy. Każdy uczeń miał jeden zeszyt do wszystkich przedmiotów, który musiał być prowadzony bardzo starannie. Obok szkoły były prowadzone przez dzieci grządki, uprawiane  na ocenę. Tutaj skończyła pięć klas, ale dalej nie mogła się uczyć, gdyż nie miała do tego warunków. Musiałaby chodzić pieszo do szkoły do Lubniewic lub do Trzemeszna. Pracowała więc z rodzicami na roli, dorabiała pracując w ogrodnictwie i sadzeniu lasów. W soboty i w niedziele na salki wiejskiej były organizowane zabawy. Młodzi ludzie sami angażowali się, żeby miło spędzić czas. Pani Stanisława pamięta jak z koleżankami chodziła na pograjki przy akordeonie i saksofonie. Dziewczyny malowały tenisówki na biało ( kredą lub pastą do zębów) i tańczyło się taniec „kropka ”stukając butami o kostki. Kończyło się to niekiedy boleśnie . Te młodzieńcze lata Pani Stanisława wspomina bardzo wesoło. Na jednej z zabaw poznała swojego męża –  Maksymiliana, który służył w Wędrzynie w wojsku. Wiele koleżanek poznało swoich mężów na zabawach wiejskich organizowanych na sali.

W wieku dwudziestu lat wyszła za mąż i zaocznie ukończyła szkołę. Najpierw była zajęta wychowywaniem dzieci – dwie córki (jedna umarła jako dziecko) i dwóch synów. W zajmowanym domu przez rodziców było ciasno. Przeprowadzili się do Świerkowa, gdzie wspólnie z mężem pracowali w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego. Po czterech latach powrócili do Glisna, zamieszkali w domu po byłej stacji kolejowej. Jej rodzice zamieszkali również z nimi.  W 1977 roku Pani Stanisława przeżyła rodzinną tragedię – zmarł nagle mąż, została sama z synami, córka dwa lata wcześniej wyszła za mąż. Były to dla niej bardzo trudne czasy. Dzięki swoim rodzicom i rodzinie mogła pokonać te trudne chwile. Po śmierci męża Pani Stanisława chciała wykupić dom, w którym mieszkali i remontowali go. Czynsz płacili do Zakładów Przemysłu Jedwabniczego, ale dom nie był ich własnością. Nie figurował w żadnych dokumentach . Starania trwały bardzo długo. Pomogła jej redakcja telewizji z panią Jaworowicz na czele. Mieszka w tym domu do dziś wspólnie z synem, synową i wnukami. Pomaga wychowywać wnuki i prawnuki. Doczekała się 8 wnuków i 3 prawnuków. W 2011 roku zginął w wypadku samochodowym wnuczek Dawid. Do dziś nie może pogodzić się z jego odejściem.
Pani Stanisława uważa , że przez te wszystkie lata mieszkania w Gliśnie , bardzo wiele zmieniło się we wsi . Ludzie żyją wygodniej, wieś pięknieje. Żeby tylko jeszcze była praca dla tych młodych ludzi, bo tylko mając pracę, którą się lubi wykonywać, człowiek będzie szczęśliwy i zapewni byt swojej rodzinie . Młodzi nie musieliby opuszczać  kraju w poszukiwaniu pracy. Za moich czasów ludzie młodzi, a także ci starsi, nie mieli takich problemów. Praca czekała na nich. Muszę powiedzieć, że chociaż pod tym względem żyło nam się łatwiej i weselej.


Genowefa  Nanowska z domu  Szymczak


Urodziłam się 24 lutego 1924 roku w Boryczycach. ( obecne tereny Ukrainy). Moja matka zmarła gdy byłam bardzo mała, mieszkałam z drugą. Miałam dużo rodzeństwa, lecz gospodarstwa mieliśmy mało i musieliśmy dokupować ziemię i często się przeprowadzać. Potem wybuchła wojna.
Na tamtych terenach było więcej prawosławnych niż Polaków. Nie było między nami zgody. Jak przyszli Rosjanie, to nam wszystko zabrali, a Ukraińcy  zaczęli mordować, więc musieliśmy uciekać.
Później, gdy w wyniku choroby zmarł mój ojciec, to moja macocha zabrała swoje dzieci i wyjechała. Ja zostałam, razem z siostrą i bratem. Niedługo potem powołano go do rosyjskiego wojska, a mnie z siostrą przerzucono na zachód. Pamiętam, że przyjechałyśmy do Gorzowa w 1945roku, a potem do Glisna. Dostałyśmy tutaj mieszkanie i kawałek pola, lecz nie miałyśmy mężczyzny, który mógłby to uprawiać. Nie miałyśmy żadnego sprzętu, koni. Moja siostra wyjechała, a ja tu zostałam, wyszłam za mąż, urodziłam szóstkę dzieci i cały czas pracowałam. Na początku pracowałam w PGR-ze, a później przez wiele lat  w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie. Po śmierci męża ( miałam wtedy 54 lata) sama musiałam zadbać o dom, został najmłodszy  syn. Starsze dzieci miały już swoje rodziny.
Na tych terenach było inaczej, niż tam gdzie kiedyś  mieszkałam. Tutaj byli sami Polacy. Każdy mógł z każdym porozmawiać. A teraz ludzi są bardziej skryci, sami, nie cieszą się razem. Kiedyś między mieszkańcami większa więź była. Nie było komputerów, internetu, telewizorów. Ludzie organizowali sobie  zabawy na sali, dla kobiet były kursy gotowania, pieczenia ,krawieckie. Wtedy było wesoło. Teraz młodzież nawet do Kościoła nie chodzi.
Obecnie doczekałam się 18 wnuków i 17 prawnuków.


Maria Kuzajewska z domu Poczacka

      Urodziłam się w 1930 roku w Kujdanowie. Pamiętam, że pod koniec wojny, Niemcy nas prosili, błagali, żeby ich przebrać, bo Rosjanie atakują. A my mieliśmy do wyboru – albo ruskie obywatelstwo, albo przyjechać tutaj, na zachód. Mój ojciec powiedział że jest Polakiem i chce mieszkać Polsce.
W Gliśnie mieszkam od 1945. Przyjechałam pociągiem do Trzemeszna, a stamtąd tutaj. W Kujdanowie zostawiliśmy nowy dom, dopiero co wybudowany. Tutaj musieliśmy zamieszkać w starym, poniemieckim budynku, w którym nic nie było, jedynie jakaś szafa i łóżka. Za to, że przyjechaliśmy do Glisna i opuściliśmy stary dom, przyznano nam 8 hektarów ziemi.
Miałam dużo dzieci, bo aż dziewięcioro. Była bieda. Mąż pracował, a ja  musiałam się zajmować dziećmi i domem. Musiałam dużo gotować, bo jak dzieci podrosły to dużo jadły. Na niedzielę brałam aż siedem chlebów. Jak dzieci podrosły to podjęłam pracę w spółdzielni produkcyjnej.
Co się robiło kiedyś poza pracą? Uprawiano ziemię. Zboże się kosiło, ręcznie.
Tutaj się wszyscy spotykali, biedni z bogatymi. Na Boże Narodzenie chodziliśmy po domach, raz tu, raz tam. Siedzieliśmy razem , świętowaliśmy, śmialiśmy się. Pani Florczakowa organizowała różne spotkania, na przykład wspólne jajko. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Kiedyś ludzie żyli bardziej razem. Dzisiaj  mam 28  wnuków i 34  prawnuków.

Teresa Karzólewska z domu Kuzajewska

    Urodziłam się w 1930 roku w Łyskorni, koło Wielunia. W Gliśnie mieszkam od 1945 . Pamiętam, że przyjechaliśmy pociągiem. My i jeszcze kilka innych rodzin, Olszowiakowie , Jagiełłowie… Moje pierwsze wrażenie? Było wesoło, bo cała młodzież się bawiła razem, i ci zza Buga, i ci z Poznania, nie różniliśmy się. Każdy trzymał z każdym. Nie było telewizorów, więc spędzaliśmy czas ze sobą. Póki za mąż nie wyszłam, to nigdzie nie pracowałam…czasami się jedynie poszło do lasu sadzić sadzonki. Cały czas spędzałam w domu.
Tutaj ludzie poza pracą nigdzie nie chodzili, spotykaliśmy się na ulicy. A w każdą niedziele były zabawy.
Jak ojciec wyjechał do Ameryki, to polska policja nam bardzo dokuczała, wołali na nas Niemcy. Dopiero jak tata wrócił, to przestali. Ta policja to straszna była. Lecz mimo to, było tutaj wesoło. Wszyscy byli przyjaźni, pomocni. Sąsiadów traktowało się jak rodzinę.
Na przestrzeni lat Glisno się bardzo zmieniło. Kiedyś było zupełnie inne. Tylko mieszkańcy się nie zmienili.. lecz teraz się już tak często nie spotykają jak dawniej.
Ważne osoby dla mnie? Te w moim wieku, z którymi się spędzało najwięcej czasu, Sosulska, Zarakowska, Kuzajewska, Nanowska, Sucharek.
Doczekałam się  12 wnuków i 10 prawnuków.


Maria  Kronkowska z domu Ludek

Urodziłam się w 1936 roku, w Poznaniu. Po ukończeniu szkoły handlowej dostałam nakaz pracy w Toporowie, a następnie, w ramach współpracy PGR do Jarnatowa. Kiedy PGR w Jarnatowie się rozpadł ,wzięłam ślub. W Gliśnie mąż został kierownikiem rolniczej spółdzielni produkcyjnej, więc przyjechałam tu razem z nim. Jakie były moje pierwsze wspomnienia z Glisna? Wychowałam się w mieście, więc nie byłam przyzwyczajona do życia na wsi. W Poznaniu było zupełnie inaczej. Teraz się już przyzwyczaiłam, mieszkam tu ponad 40 lat, wychowałam czworo dzieci. Kiedyś marzyłam o wyjeździe stąd, ale teraz czuję się tutaj bardzo dobrze i nie mam zamiaru zmieniać miejsca zamieszkania. Moja historia życia w Gliśnie? …Odkąd tutaj zamieszkałam, pracowałam. Na początku w PZK w Sulęcinie, jako księgowa. Potem poszłam na pierwszy urlop macierzyński, następnie na drugi i trzeci. Później podjęłam pracę tutaj, w barze. Gdy owdowiałam musiałam sama wychowywać dzieci. Po jakimś czasie wzięłam ponownie ślub. Mój drugi mąż też pracował w rolniczej spółdzielni produkcyjnej. Jestem szczęśliwa, że moje dzieci żyją spokojnie i mają własne rodziny. Są wychowane na kulturalnych ludzi, nie są pijakami czy awanturnikami. Z życia Glisna bardzo zapadły mi w pamięci uroczystości z okazji dnia seniora, dostałam zaproszenie i byłam bardzo miło przyjęta. Jak się zmieniło Glisno na przestrzeni lat? Moim zdaniem bardzo. W Gliśnie często coś się dzieje, bo mamy różne uroczystości na sali wiejskiej i na boisku, a kiedyś to się wszystko odbywało w szkole. O życiu w Gliśnie od razu po wojnie to ja nie mogę dużo powiedzieć. Przyjechałam tutaj w 1969 roku, wszyscy już tutaj byli osiedleni, mieli własne gospodarstwa i pracowali na nich. Ale zmieniło się dużo, na lepsze, mamy kościółek bardzo ładnie zrobiony, wszystko jest ładne, odnowione.  Za moich czasów, to wszystkie zebrania, święta to się odbywały tylko w szkole. Dopiero później odnowiono salę, no to jakieś koncerty organizowano, ściągano zespoły. Tylko wtedy nie było tak dużo tych spotkań i uroczystości jak obecnie. Co robię obecnie? W wolnych chwilach zajmuję się rękodzielnictwem. Jestem zrzeszona przy gminie i wystawiam swoje prace na jarmarkach i różnych uroczystościach. Jestem aktywna, nie siedzę. Liczę zawsze na siebie i uważam ze emerytura i moja praca ręczna dają mi wiele, to mi wystarczy.
Doczekałam się 7 wnuków i 8 prawnuków.

 


Tadeusz Małżeński

Urodziłem się  14 stycznia 1929 roku w miejscowości Raków Kąt, w powiecie Kopyczyńce ( obecne tereny Ukrainy).
W Postołówce chodziłem do szkoły powszechnej (mam nawet świadectwa z drugiej i trzeciej klasy).


       To świadectwo jest z 1939 roku przed wybuchem wojny.

Po zakończeniu II wojny światowej zmuszeni byliśmy opuścić tamte tereny i przywieziono nas na Zachód Polski. W Gliśnie mieszkam od marca1946 roku,  bo wcześniej kilka miesięcy mieszaliśmy koło Żagania. Tutaj mieliśmy rodzinę i przyjechaliśmy do niej. Moje pierwsze wspomnienia stąd – szedłem pieszo z Sulęcina, był śnieg… Szedłem i krowy prowadziłem, bo przywieźliśmy ze sobą . Dopiero wiosną człowiek się zorientował, jak tu pięknie.


Gromadka dzieci w moim końcu wsi( z prawej- syn Kazimierz i córka Józefa)

W Gliśnie poznałem żonę Annę. Mieliśmy gospodarstwo, pracowała w nim cała rodzina. Doczekaliśmy się dwoje dzieci – syn jest ojcem duchownym , a córka lekarzem. Mam dwoje wnuków. Żona po ciężkiej chorobie zmarła kilka lat temu.

Jak wtedy było w Gliśnie? Mieszkańcy częściej się spotykali.

Kiedy szło się latem przez wieś, było pełno ludzi. A teraz to życie zamarło, czasem nikogo się nie spotka na ulicy. Jakoś ludzie tak wszyscy teraz zamknięci są w sobie. Kiedyś było weselej. Ludzie byli zjednoczeni. Niemal w każdą niedzielę spotykaliśmy się na łączce przy kościele, naprzeciwko sali wiejskiej, w parku, na mostku, koledzy przynosili akordeon, śpiewaliśmy. Kobiety również siadały na ławeczkach, na gankach, wszędzie było sporo dzieci. Nie było miejsca, żeby gdzieś nie siedzieli ludzie całymi rodzinami. Organizowano wiele zabaw, prawie co sobotę były tańce.
Co mi zapadło najbardziej w pamięć z tych lat spędzonych w Gliśnie? Tylko praca i praca… Od młodych lat… Człowiek musiał utrzymać gospodarstwo, wykształcić dzieci, a odpoczywał tylko w niedzielę. Ale było wesoło.
Co się zmieniło od tego czasu we wsi? Bardzo dużo. Miejscowość jest zadbana, ludzie wzięli się za porządki, remontują domy, dbają o całe posesje.
Przyjemnie jest usłyszeć od obcych ludzi, że Glisno jest zadbane. Mamy nowe drogi, chodniki, kanalizację, oświetlenie ulic.
Które miejsce jest dla mnie najważniejsze we wsi? Dom. Człowiek zawsze do niego chętnie wraca. Kiedyś wiele wyjazdów nie było, teraz to się więcej jeździ- do córki do Niemiec, do syna do Warszawy, ale do domu zawsze ciągnie.

Anna  Jurczyk  z domu Hambicka

To są moi rodzice – Antoni i Natalia Hambiccy

Urodziłam się w Postołówce, za rzeką Bug 3 października 1937 r. Przyjechałam do Glisna w 1946 r. wraz z rodziną i innymi ludźmi, którzy tak jak my zostali wysiedleni na Zachód. Jechaliśmy pociągiem, w jednej części wagonu były trzy rodziny, w drugiej – ksiądz. Przyjechałam tutaj z mamą jako siedmioletnie dziecko, do domu dowozili nas wozami konnymi. Później zostawili w garażu, gdzie nocowaliśmy trzy noce, a następnie zamieszkaliśmy w domu.
Życie miałam ciężkie, ojca zabrali na wojnę i zginął w Berlinie. Dostaliśmy pole, aż 7 hektarów, bez konia, sami ręcznie musieliśmy obrabiać.  Posłano mnie do szkoły, skończyłam tylko sześć klas w Gliśnie. Siódmą klasę skończyłam na kursie, musiałam iść do ogrodnika zarabiać, bo nie było z czego żyć. Za ojca dostawałam tylko 11 zł renty. Później wyszłam za mąż i urodziłam czwórkę dzieci. Mamie bardzo ciężko było samej w polu, dlatego mój mąż dużo pomógł, poszedł do pracy, do PGR-u. Za zarobione pieniądze kupił konia i wóz.
Najbardziej pamiętam szkołę, mieliśmy wielopoziomową klasę. To szkoła zapadła mi w pamięć – moje dzieciństwo, później były już praca i dom, człowiek poświęcał się tylko temu.
Na przestrzeni lat Glisno bardzo się zmieniło, odnowiono budynki i zadbano o zagospodarowanie terenu. Kiedyś żyło się ciężko, gdy kupiłam sobie tenisówki, to na niedzielę smarowałam białą kredą, aby ładnie wyglądały.
Dawniej młodzież spotykała się na huśtawce przy sklepie  albo w sali  na potańcówkach, było naprawdę wesoło. Bo teraz wszystko się zmieniło. Najważniejszym miejscem jest dla mnie dom i cmentarz.  Doczekałam  się 10 wnuków i 6 prawnuków.

Zofia Kubik   z domu Trzeciecka

   

Zofia Kubik urodziła się 20 kwietnia 1928 roku w Opocznie . Jako młoda dziewczyna przyjechała wraz z innymi ludźmi do Nowej Wsi w 1947 roku. Pracowała w PGR-ze jako kucharka. Po roku sprowadziła do siebie rodziców.  Po poznaniu swojego małżonka przeprowadziła się do Glisna. Był to rok 1949. Wzięli ślub, tutaj urodziły się dzieci, wychowało się sześcioro, a dwoje zmarło . Kiedyś malutkie dzieci często umierały.
Pierwsze wrażenia Zofii Kubik o wsi nie były idealne. Była zaskoczona i niezadowolona z powodu ciężkiej pracy i wielu remontów. Pracowała w rolnictwie, wychowywała dzieci, była gospodynią domową. Nie miała zbyt wielu atrakcji, jej życie toczyło się monotonnie, tylko praca i praca. Odpoczywała tylko w niedzielę lub w święta. Organizowane we wsi były różne zabawy, na salę przyjeżdżało kino, różni artyści, były dożynki.  Kobiety spotykały się na Kusach organizowanych przez Koło Gospodyń Wiejskich. Były to kursy gotowania, szycia, pieczenia. Spotykano się także koło pałacu, organizowane były na zewnątrz majówki, ludzie siadali na trawie, śpiewali, cieszyli się życiem.
Pani Zofia wspomina jak budowano w czynie społecznym szkołę, wszyscy mieszkańcy pomagali, a kobiety według kolejki gotowały dla pracowników obiady.
Wieś się zmieniła, kiedyś było biednie. Na roli była ciężka praca, koszono kosą, sierpem, kobiety prały ręcznie. Teraz ludzie się budują, jest rozwinięta mechanizacja, w domach są pralki i inne urządzenia ułatwiające ludziom życie.
Najważniejszym dla Pani Zofii miejscem był i jest do tej pory kościół. Miło wspomina spacery po parku. Najważniejsi ludzie w jej życiu to rodzina, sąsiedzi .
Pani Zofia ma 9 wnuków i 7  prawnuków.

Michał Dąbruś

      Michał Dąbruś urodził się 10 kwietnia 1933 roku w miejscowości Raków Kąt (województwo Tarnopol). W Gliśnie mieszka od 1946 roku. Na Zachód przyjechał z rodzicami. Do Glisna dostał się pociągiem, jak wszyscy przesiedleńcy. Kiedy tutaj przyjechał, miał zaledwie 14 lat. Na Wschodzie mowa była inna niż na Zachodzie, więc trudno było się przyzwyczaić.
Od najmłodszych lat musiał zarabiać pracując w polu. Jego obowiązkiem było między innymi: paść krowy, wyprowadzać konie. Później pracował w PGR-ze, jeździł traktorem. Następnie poszedł do wojska . W 1958 roku ożenił się i mieszkał z żoną Stanisławą w Trzemesznie Lubuskim . Po 6 latach wspólnie z żoną przeprowadził się do Glisna. Przez kilka lat pracował w Świerkowie i w Wędrzynie. Wiele lat do emerytury pracował w szkole jako palacz.
Zdaniem Michała Dąbrusia Glisno po wojnie bardzo się zmieniło, jest więcej ulepszeń w rolnictwie, gospodarce, w domach (kiedyś nie było wody, trzeba było chodzić do studni, prało się ręcznie na tarze). Ulice były wyłożone brukiem, a nie asfaltem. Dzisiaj wszystko jest pięknie zrobione. W rolnictwie też dużo się zmieniło, kiedyś kosiło się zboże kosą, obecnie są kombajny, traktory…
Michał Dąbruś twierdzi, że kiedyś we wsi bardziej kwitło życie towarzyskie, mieszkańcy schodzili się na świetlicę, w której oglądali telewizję (był to jedyny telewizor w wiosce). Najważniejszymi miejscami dla niego był dom, w którym mieszkał z rodziną, kościół i pałac, w nim mógł sobie odpoczywać…

Marianna Szydłowska z domu Graczyk

      Marianna Szydłowska urodziła się 27 lutego 1935 roku w Mycielinie w województwie kaliskim. Tam chodziła do szkoły powszechnej. Miała jeszcze siostrę i trzech braci. W Gliśnie mieszka od 1949 roku, już 63 lata. Przyjechała pociągiem z rodziną, rodzice otrzymali pracę w PGR-ze . Miała wtedy 14 lat. Ciężko było jej przyzwyczaić się do nowego miejsca zamieszkania. Na początku została zatrudniona w PGR-ze. W 1953 roku wyszła za mąż, urodziła 4 dzieci ( dwie córki i dwóch synów. Ciężko pracowała, żeby wychować dzieci. W PGR-ze  przepracowała 20 lat.
Przeżyła rodzinne dramaty, pochowała męża, dwóch zięciów i syna. Starała się radzić sobie sama, nie prosiła nikogo o pomoc.
Marianna Szydłowska twierdzi, że kiedyś było w Gliśnie inaczej, młodzi ludzie sami organizowali sobie  różnego rodzaju rozrywki. Często w niedzielę organizowane były zabawy, ludzie młodzi bawili się całą noc, a rano szli do pracy. Kobiety chodziły na darcie pierza, w trakcie pracy opowiadały swoje przeżycia ( smutne i wesołe), śmiały się , śpiewały. Każda gospodyni trzymała gęsi, kaczki, żeby zrobić poduszki i kołdry dla siebie i zapewnić jeszcze wyprawę dzieciom. Wieczorem wspólnie zasiadano do kolacji. Miło wspomina te chwile. Także wieczorami mieszkańcy schodzili się do siebie i opowiadali ciekawe historie i dowcipy.
Kiedyś żyło się tu bardzo dobrze, choć ludzie pracowali od rana do nocy. Dzisiaj jest wygodniej żyć, nie trzeba prać ręcznie, ciepła woda, telewizor i inne udogodnienia, wieś piękniejsza, ale czy żyje się weselej?
Pani Marianna doczekała się 7 wnuków i 5 prawnuków.

Michał Mazur

      Urodziłem się w 1936 r. i pochodzę z Ukrainy. Do Glisna trafiłem w sierpniu 1945 roku, kiedy Polaków wysyłali ze Wschodu na Zachód. Byłem małym chłopcem, kiedy tu przyjechałem. Najpierw przywieziono nas do Gorzowa Wielkopolskiego, a później stamtąd wozami konnymi na wieś. Wysadzili nas koło kościoła, w pomieszczeniu, które nazywano „garażem”, tam spędziliśmy kilka godzin. Osiedliśmy   na przydzielonej nam ziemi, na  której mieszkam do dziś. Tutaj urodziło się troje dzieci ( dwóch synów i córka ).
Z dziejów Glisna najbardziej zapadła mi w pamięć Armia Radziecka, która stacjonowała w pałacu i przy szkole. Po ich odjeździe w budynku tym Państwo Zarakowscy założyli szkołę powszechną. Ja chodziłem do tej szkoły , a także moje dzieci.
We wsi zaszły duże zmiany, bruk został zastąpiony asfaltem, zrobiono kanalizację, a  prąd był odkąd zacząłem tu mieszkać. Kiedyś było lepiej, ludzie się szanowali, nawzajem pomagali i cieszyli się z życia, dziś każdy zamknął się w swoim świecie. Kiedyś toczyło się życie towarzyskie, często były potańcówki, ludzie śmiali się, śpiewali.
Teraz odpoczywam w domu, kiedyś najważniejsza była dla mnie praca. Wspólnie z żoną opiekujemy się wnuczkiem.

Bolesław Bober

      Bolesław Bober urodził się 9 grudnia 1933 r. w Husiatynie na Ukrainie. Było to powiatowe miasteczko, przez które płynęła rzeka Zbrucz. Były to czasy bardzo niebezpieczne. Polacy bali się Ukraińców, którzy ich mordowali. Niektórzy zginęli z ich rąk śmiercią męczeńską. Każdy Polak chciał stamtąd uciec. Pod koniec marca 1947 r. wraz z rodzicami i rodzeństwem  przybył do Glisna. Glisno pamięta tak samo wtedy, jak i dzisiaj. Domy wcześniej wybudowane stoją do dziś, są tylko odremontowane. Sześć z nich było krytych strzechą, a trzy trzciną. Przybył tutaj jako 12-letni chłopiec , którego wszystko interesowało. Pamięta z tamtych czasów samolot, który leżał na pobliskim polu oraz mnóstwo popalonych samochodów leżących przy drodze prowadzącej do bloków. Wraz z małżonką słyszał też, że w tym miejscu byli pochowani Niemcy.
Do Glisna nie można było dostać się od strony Lubniewic, ponieważ ta część terenu była zbombardowana. Jedyną przejezdną drogą była ta obok cmentarza. Pamięta również z opowiadania, że zostało tu zabitych przez snajpera niemieckiego dwóch żołnierzy z porucznikiem, którzy byli na zwiadzie. Zostali oni pochowani przy kościele. Ekshumowano ich później. W Gliśnie był też wiatrak, w którym mielono mąkę, śrut, kaszę jęczmienną i gryczaną. Na cmentarzu, w pierwszym rzędzie, znajdowały się groby rosyjskich żołnierzy. Ekshumowano ich i zabrano do Rosji.
Kościół pięknie się reprezentował, szczególnie wieża i schody.
Pan Bolesław ukończył szkołę  podstawową w Gliśnie. Przepracował 37 lat, przy czym przez osiem lat jeździł wraz z ojcem i remontował domy. 14 czerwca 1963 r. wziął ślub cywilny, natomiast 6 lipca – kościelny. W 1971 roku kupił gospodarstwo. Ma trójkę dzieci – dwie córki i syna . Dzieci ukończyły studia wyższe. Wspólnie z żoną Janiną doczekał się dwóch wnuków i dwie wnuczki.

Jan Białek

      Urodził się 23 maja 1935 roku w Widełkach, w woj. rzeszowskim. Przyjechał  wraz z rodzicami do Łąkowa w gminie Kołczyn 3 maja 1947 roku. Tam pracował razem z rodzicami w gospodarstwie do 1962 roku. W Gliśnie  poznał swoją przyszłą żonę ( Janinę Butyńską). Przyjechała do wsi ostatnim transportem w 1957 roku. Bardzo mu się spodobała, pobrali się w 1963 roku. Wspólnie z żoną mieszkali u teściów, następnie objęli gospodarstwo. Przez 5 lat byli członkami Spółdzielni Produkcyjnej, a po pięciu latach gospodarzyli na swoim. Wychowali 6 dzieci ( 5 synów i córkę ). Wszyscy pomagali w gospodarstwie i chodzili do szkoły. Pan Jan mówi, że ich dzieci ciężko pracowały . W kolejnych latach każde z nich zakładało swoje rodziny.
Jakie były jego pierwsze wrażenia z pobytu w Gliśnie ? Wieś bardzo mu się podobała, a zwłaszcza młode dziewczyny. Jednak najbardziej wpadła mu w oko Pani Janina. Wieś tętniła życiem, ludzie się spotykali – mężczyźni i kobiety. Gospodarze wymieniali swoje doświadczenia z rolnictwa, a kobiety uczęszczały na kursy gotowania, szycia, pieczenia.  Żona Pana Jana przez dwa lata pracowała w Świerkowie, ale później wychowywała dzieci i pomagała  w gospodarstwie .
Pan Jan stwierdza, że pod względem estetyki wieś się zmieniła bardzo, jest piękna, są nowe drogi, chodniki, oświetlenie i wiele innych udogodnień , ale ogólnie wieś się zestarzała.  Mało młodych ludzi, na gospodarstwie pozostali ci, którzy przekazali swoją ziemię następcom. Dawniej rolnicy byli bardziej szanowani. Wspomina również jak ludzie angażowali się w budowie nowej szkoły. Rolnicy użyczali swojego sprzętu, Pan Jan  także woził furmanką grzejniki z Międzyrzecza do nowej szkoły. Pozostały po niej tylko wspomnienia.
Najważniejszymi miejscami dla Jana Białka w Gliśnie jest kościół i stara szkoła – dziś budynek mieszkalny, najważniejszymi osobami – żona i rodzina. Doczekał się 12 wnuków.
Pan Jan uważa, że w życiu zawsze trzeba  myśleć pozytywnie , nie należy załamywać się.


Krystyna  Rzepa z domu Kośla

Urodziła się 13 października 1936 roku w Kadłubie województwo radomskie. Tam chodziła do III klasy szkoły podstawowej ,a dalsze klasy ukończyła w Błotnicy koło Radomia. Ukończyła Technikum Przemysłu Skórzanego w Radomiu – dział kuśnierstwa. W miejscowości, w której mieszkała nie było pracy, więc skorzystała z wyjazdów organizowanych przez BPS. Wraz z koleżankami przyjechała do Glisna. Zakwaterowanie  i wyżywienie mieli w pałacu. W 1954 roku zdecydowała się zostać w Gliśnie, miała tutaj wiele propozycji pracy. Spodobało jej się Glisno. Dostała pracę w księgowości w PGR-ze w Świerkowie, przepracowała tam 5 lat. W międzyczasie wyszłam za mąż za Józefa Rzepę, który pochodził z Lubniewic. Mąż był krawcem i pracował u pana Całusa, który miał warsztat krawiecki. Pan Całus, kiedy wyjeżdżał, sprzedał im dom. Mąż prowadził własny warsztat, a Pani Krystyna dostała się do pracy do Zakładów Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie. Doczekali się troje dzieci ( dwóch synów i córkę ). Po 24 latach przepracowania w Świerkowie przeszła na wcześniejszą emeryturę.
W 1982 roku została sołtysem wsi, objęła tę funkcję po panu Sztobanie, a przez 30 lat była przewodniczącą Koła Gospodyń Wiejskich w Gliśnie. Wcześniej przewodniczącą była pani Honorata Florczak. Organizowała wraz z koleżankami na sali wiejskiej kursy gotowania, szycia, pieczenia, były wspólne zabawy, składkowe bale sylwestrowe i wiele innych atrakcji . Sołtysem była 25 lat, a następnie przekazała tę funkcję Pani Krystynie Kisielewicz, która jest obecnie sołtysem .
Pani Krystyna wspomina mile tamte czasy, ludzie się bardziej szanowali, było wesoło. Za jej kadencji  we wsi rozprowadzono wodę, zrobiono kanalizę , założono pod ziemią kable telefoniczne, wykonano część drogi powiatowej , drogę gminną do bloków, odbył się remont sali wiejskiej. Przez trzy lata grupa seniorów spotykała się raz w miesiącu w szkole podstawowej . Były to miłe chwile, wspominali dawne czasy. Jak mówi, wszyscy byli dla niej ważni, szanowała ludzi, doceniała i miała dobre kontakty. Pani Krystyna doczekała się 5 wnuków i 5 prawnuków.



Maria Wierzbińska z domu Rzepa

      Pani Maria Wierzbińska urodziła się w 1922 roku w Liczkowcach ( obecne tereny Ukrainy). Tam chodziła do szkoły powszechnej. Wyszła za mąż za Szczepana Wierzbińskiego. Na Wschodzie urodziła się najstarsza córka – Aniela. Kiedy wybuchła wojna mąż został powołany do wojska, a ona została z małą córką. Bała się band ukraińskich i postanowiła wyjechać do Polski. Mąż był jeszcze w wojsku. Do Glisna przyjechała z dzieckiem  w lutym 1946 roku . W Gliśnie już był jej teść i zajął im dom. Pan Szczepan wrócił z wojska w maju 1946 roku.
Wspólnie z mężem pracowali dwa lata w Spółdzielni Produkcyjnej, a potem mieli swoje gospodarstwo. Tutaj urodziły się kolejne dzieci – syn Jan, córka Kazimiera, córka Zosia, która zmarła przed roczkiem. Pani Maria zajmowała się gospodarką  .Wciąż była zajęta pracą na roli, wychowywaniem dzieci, które ukończyły szkoły. Było ciężko, ale weselej. Ludzie się spotykali na zabawach, spotkaniach opłatkowych. Dla kobiet były organizowane kursy gotowania, szycia, pieczenia. W zimowe wieczory kobiety chodziły na darcie pierza ( jedna do drugiej ). Spotykało się nawet kilkanaście kobiet. Niemal każda gospodyni hodowała gęsi, podskubywała je , żeby było więcej pierza na poduszki, kołdry, pierzyny. W dzisiejszych czasach nie każdy może spać na pierzu, coraz więcej alergików.
Jak wyglądało Glisno dawniej? Nie było we wsi asfaltu, tylko bruk, ale w sobotę każdy zamiatał koło siebie. Woda była w studniach,  palono w piecach.
Dzisiaj Glisno jest piękniejsze, wieś zadbana, wyremontowane domy, nowe drogi, chodniki, ale moim zdaniem żyje się smutniej, ludzie mniej się spotykają.
Pani Maria doczekała się 7 wnuków i 6 prawnuków.

Maria Faworyk z domu Kochana i Jan Faworyk

Pani Maria urodziła się 11 października 1935 roku w Postołówce ( dawne tereny Polski, obecnie Ukraina). Tam chodziła do I klasy i 23 czerwca 1943 roku przyjęła I Komunię Świętą. Następnie wojna przerwała naukę. Miała dwie siostry i brata. W listopadzie 1945 roku przyjechała z rodziną  do Żagania , a do Glisna dotarli 19 marca 1946 roku. Miała wtedy 11 lat i tutaj rozpoczęła naukę w II klasie. W Gliśnie ukończyła szkołę podstawową. Młodzież często chodziła na zabawy organizowane na sali wiejskiej. Pana Jana znała jeszcze z Postołówki, ale wtedy nie myślała, że zostanie jej mężem. Bliżej poznali się na zabawach w Gliśnie.

                    Pani Maria z koleżanką Jadwigą Bober


                       Pan Jan z żoną Marią  i rodzicami

      Pan Jan urodził się 7 stycznia 1929 roku w miejscowości Raków Kąt woj. Tarnopolskie. Do szkoły chodził w Postołówce. Tam ukończył 5 klas, bo wojna przerwała naukę. W okolicy grasowała banda ukraińska, prześladowano Polaków, musieli się ukrywać nocami, było bardzo niebezpiecznie. Zmuszeni byli opuścić rodzinny dom. Wyjechali w kwietniu 1946 roku, do Glisna dotarli  w maju. Dwie starsze siostry Pana Jana zostały na Wschodzie. W Gliśnie razem z rodzicami pracował na gospodarstwie. Ukończył siódmą klasę. Również chodził na zabawy taneczne, gdzie bliżej poznał swoją przyszłą żonę – Marię .
Pobrali się 6 maja 1951 roku. Zamieszkali w domu Pana Jana, wspólnie z jego rodzicami. Pracowali na roli. Wspominają, że jeżeli ktoś miał  ziemię ,to trudno było o inną pracę.
Jak spędzali czas wolny ? Wieczorami, po pracy grali w karty, w niedzielę spotykali się z innymi rodzinami, organizowali przyjęcia. Chodzili na zabawy, spotykali się w niedzielę  po kościele, siadali na gankach, dyskutowali. Mężczyźni mieli swoje sprawy, a kobiety często działały w Kole Gospodyń Wiejskich. Uczestniczyły w różnych kursach. Tam uczyły się pieczenia, gotowania ciekawych potraw, kroju i szycia. Doczekali się troje dzieci ( syna i dwóch córek).
Jak dawniej wyglądało Glisno ? Wspominają, że przez wieś biegła droga brukowana, w domach było już światło od 1945 roku, a na ulicach zapalono około 1968 roku. Zawsze w soboty ludzie koło siebie zamiatali drogę, sprzątali podwórka, dbano o ogrodzenia.
Dzisiaj wieś może jest ładniejsza, są nowe drogi, chodniki, ludzie się rozbudowują, ale ludzi jest mniej, nie tylko w domach, ale i nie widać na ulicach. Ludzie kiedyś może żyli biedniej, mniej wygodnie, ale weselej.
Państwo Maria i Jan Faworyk doczekali się 7 wnuków i 6 prawnuków.


Józefa Nakoneczna z domu Faworyk

       Urodziłam się 18 kwietnia 1926 roku Postołówce , województwo tarnopolskie. Tam chodziłam do 6 klasy szkoły powszechnej. Kiedy wybuchła wojna to jeszcze jeden rok uczęszczałam  do szkoły . Uczyłam się różnych przedmiotów, ale także języka rosyjskiego i niemieckiego. Pod koniec wojny zrobiło się w naszych stronach niebezpiecznie. Ukraińcy wypędzali Polaków. Krzyczeli „ Za San Lasze, bo tam wasze.” Zaczęli mordować polskie rodziny. Byliśmy zmuszeni opuścić rodzinne strony i wyjechać jak wielu innych Polaków. Przyjechaliśmy do Gorzowa w połowie  lipca 1945 roku . Tam nas zatrzymano na stacji, nocowaliśmy na peronach, robiliśmy zadaszenia, żeby nie zmoknąć. Tory były uszkodzone, most przez Wartę był zarwany, musieliśmy czekać. Dożywiało nas wojsko. Po dwóch tygodniach dotarliśmy do Glisna. Pamiętam, że było to 3 sierpnia 1945 roku. Miałam wtedy 19 lat. Zajęliśmy dom, w którym obecnie mieszkam. Chodziliśmy na pola zbierać snopy, potem młócono zboże, zawożono do młyna i mąkę dzielona na mieszkańców. Jako panna dorabiałam także pracując w PGR-ze.
W 1947 roku poznałam męża  Franciszka Nakonecznego, a w 1948 roku pobraliśmy się. Było to 24 kwietnia. Z  prezentów  ślubnych kupiliśmy sobie krowę, a trzy kury przywiozłam jeszcze z Postołówki. Jajka były swoje i mleko też. Tutaj urodziły się nasze dzieci ( dwie córki i syn).
Mąż pracował w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie – był komendantem straży zakładowej , a ja zajmowałam się dziećmi i gospodarstwem. Ojciec mój był szewcem, robił nowe buty i naprawiał uszkodzone. Był także kościelnym, a jak trzeba było to także ministrantem, pomagał księdzu. Moja mama zmarła w 1959 roku.
Kiedy dzieci założyły swoje rodziny poszłam do pracy , pracowałam w kuchni w pałacu w Gliśnie.
Stąd poszłam na emeryturę, ale w czasie sezonu wakacyjnego dorabiałam sobie jeszcze, pomagałam także przy weselach. Ojciec zmarł w 1979 roku, a w 1992 zostałam wdową.
Jakie były moje wrażenia z przyjazdu do Glisna?  Wieś bardzo mi się podobała, dom mieliśmy duży, umeblowany, nie musieliśmy kupować mebli. Było oświetlenie. We wsi organizowane były często zabawy na sali. W Gliśnie było kilku ludzi, którzy grali na instrumentach. Na salę przychodziły panny, kawalerowie, a także młode małżeństwa. Nasi rodzice też przychodzili. Było wesoło. Kiedyś ludzie bardziej się szanowali, wzajemnie sobie pomagali, kobiety chodziły na  darcie pierza, do młocki, na wykopki.Dzisiaj ludzie są zamknięci w sobie, siedzą przed telewizorami, mało odwiedzają się, jest coraz mniej ludzi.  Doczekałam się 5 wnuków i 8 prawnuków. Najważniejsze miejsca dla mnie w Gliśnie poza domem  – to kościół i cmentarz.
Kiedyś podziwiałam bardzo Panią Honoratę Florczak, która założyła KGW i pomagała ludziom , robiła zastrzyki. Każdy mógł przyjść do niej w potrzebie. Wspominam również Stanisława Kucego, który zawsze śpiewał w kościele, przychodził pół godziny wcześniej i śpiewał.
Dzisiaj podziwiam te osoby, które  dbają o nasz kościół. Załatwiają różne sprawy. Jest to Pan Henryk Stein, Pani Marysia Mazurkiewicz , Wioletta Kiepura i inni. Bardzo dużo społecznie angażuje się Pani sołtys – Krystyna Kisielewicz.


Daniela Janda z domu Maciejewska

      Pani Daniela urodziła się 17 września 1939 roku w Łukominie , województwo poznańskie.  Wczesne dzieciństwo minęło jej w czasie II wojny światowej. Latem 1946 roku  z rodzicami  i rodzeństwem przyjechała do Glisna. Miała jeszcze dwie siostry i brata. Rodzice pracowali w Państwowym Gospodarstwie Rolnym. Od września zapisali ją do I klasy szkoły powszechnej w Gliśnie. Uczyli ją Państwo Zarakowscy, a potem kolejno inni nauczyciele. Ukończyła szkołę i wyjechała  do cioci do Złotowa. Tam przez dwa lata chodziła do liceum pedagogicznego. Ciocia zmieniła miejsce zamieszkania i Pani Daniela wróciła do Glisna. W 1958 roku podjęła pracę w biurze w PGR-ze, pracowała w księgowości.  W 1963 roku wyszła za mąż , urodziła i wychowała  dwóch synów. Zaocznie ukończyła technikum rolnicze w Kamieniu Małym. W PGR-ze przepracowała 35 lat i przeszła na wcześniejszą emeryturę. W 1984 roku została w pracy odznaczona medalem 40-lecia Polski Ludowej.
Jak wspomina Glisno? Przez wieś przebiegała droga brukowana, nie było chodników, ludzie na przystanek chodzili aż do drogi wojewódzkiej . Niemal w każdym gospodarstwie trzymano dużo drobiu, a zwłaszcza gęsi i kaczek. Gospodynie organizowały pierzochy, pomagały sobie w darciu pierza. Bydło przeganiało się na łąki. W każdą sobotę rolnicy zamiatali drogę koło swoich domów, żeby na niedzielę było czysto.
Jako młoda dziewczyna uczestniczyła w różnych przedstawieniach organizowanych przez nauczycieli, młodzież spotykała się często na zabawach, na spacerach w parku. Organizowano kuligi i różne gry. Należała do harcerstwa.  Pani Daniela wspomina miło te czasy  i ludzi , którzy angażowali się w życie społeczne wsi. Byli to Państwo Zarakowscy, Florczakowie, Jackowscy, Pani Milczanowska  i wielu innych społeczników. Wspomina też Panią Krystynę Rzepę, która przez 25 lat była sołtysem Glisna. Kiedyś młodzież była bardziej aktywniejsza, czuła potrzebę organizowania sobie imprez.
Dzisiaj we wsi nie ma szkoły, ale młodzi mogą spotykać się w świetlicy. Działa tam drużyna harcerska i gromada zuchowa. W świetlicy spotyka się także chór „Pokolenia’, do którego należy Pani Daniela. We wsi działają różne organizacje ( Rada Sołecka, Klub Sportowy, Koło Gospodyń Wiejskich, Ochotnicza Straż Pożarna, Stowarzyszenie Na Rzecz Rozwoju i Promocji Wsi Glisno, Rada Kościelna. Jeżeli ktoś chce się zaangażować , to ma takie możliwości. We wsi organizowane są spotkania opłatkowe, festyny rodzinne, odpustowe, przeglądy pieśni patriotycznych, dożynki wiejskie i wiele różnych zabaw. Panie uczestniczą w różnych konkursach kulinarnych.
Pani Daniela stwierdza, że trzeba tylko znaleźć odrobinę czasu i chęci, żeby być aktywnym społecznie. Podziwia wszystkie osoby, które obecnie działają społecznie , poświęcają swój czas i chcą coś zorganizować dla mieszkańców.
Wieś wypiękniała, ludzie budują nowe domy, remontują stare, dbają o  swoje posesje. Wieś jest oświetlona, wybudowano nowe drogi i chodniki. Miło jest jak przyjezdni  podziwiają nasze Glisno.
Uważa, że pomimo tych udogodnień, które mamy w dzisiejszych czasach, dawniej było weselej.
Pani Daniela ma 15 letnią wnuczkę.

Bolesław Broniek

Urodziłem się w 1931 roku  w Kaśnej Górnej, gmina Ciężkowice, powiat Tarnów województwo krakowskie. Kiedy miałem 6 lat wyjechaliśmy na Wschód, do miejscowości Szabarowka koło Husiatyna. Ojciec służył w wojsku Piłsudskiego i tam dostał ziemię. Do szkoły zacząłem chodzić w 1 938 roku. W 1939 roku kiedy przeszedłem do drugiej klasy, rozpoczęła się wojna. Przez rok uczyliśmy się języka rosyjskiego. Kiedy wkroczyli Niemcy trzeba było uczyć się niemieckiego. Dawniej nie nosiło się tylu książek co teraz, wystarczała książka do polskiego i matematyki. Jak dawniej uczeń coś nabroił, to dostał linijką po rekach, a rodzić nie przychodził do szkoły z pretensjami.
Po zakończeniu wojny Polacy zmuszeni byli opuścić tamte tereny. Przyjechaliśmy do Gorzowa w 1945 roku, tutaj czekaliśmy dwa tygodnie na peronach stacji. Następnie wojsko rozwiozło nas po okolicy. Wtedy Glisno było dla wojskowych a, że mój wujek był wojskowym, to przywieźli nas konno do Glisna. Było to 20 lipca. Pamiętam, że na polach było skoszone zboże, ludzie wspólnie zwozili je do stodół, młócili. Zmieloną mąkę rozdzielano wśród mieszkańców. Ludzie byli bardzo kontaktowi, chętni do pracy. Każdy jak mógł, tak sobie radził. Mój ojciec dostał pracę w gorzelni, był stróżem. Mieliśmy konia, krowę, hodowaliśmy świnie. Byliśmy samowystarczalni.  Kiedy skończyłem 17 lat poszedłem do PGR-u do pracy, ukończyłem szkołę podstawową . W PGR-ze przez 5 lat pracowałem jako traktorzysta. W 1953 roku poszedłem do wojska i po odbyciu służby wojskowej w 1955 roku już do PGR-u nie wróciłem. Dostałem się do pracy w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie. Ukończyłem kurs mistrza i przez 35 lat byłem mistrzem tkackim. Tam poznałem żonę, która ukończyła technikum włókiennicze w Łodzi i dostała nakaz pracy do Świerkowa. W 1958 wzięliśmy ślub, a po roku urodził się nam syn Mirek, następnie córka Danuta i syn Sławek. Wspólnie z małżonką mieszkaliśmy w Świerkowie i razem pracowaliśmy w Silwanie. W 1990 roku przeszedłem na emeryturę. Z żoną zamieszkaliśmy w Lubniewicach. Z Glisnem jestem bardzo związany, przebywam tu często i pomagam synowi wychowywać dzieci.
Kiedyś wieś wyglądała inaczej, każdy miał swoje gospodarstwo i pełne ręce roboty. Pamiętam, że przez 2 lata po wojnie nie mieliśmy w domu światła, paliło się lampę naftową. Po dwóch latach można było kupić sobie radio. Przez wieś biegła brukowana droga, nie było chodników, ani oświetlenia ulic. Na sali wiejskiej odbywały się potańcówki, ludzie bawili się, grali miejscowi muzykanci. Było wesoło.
Dzisiaj wieś jest piękniejsza, nowe drogi, chodniki, ludzie remontują domy , dbają o swoje posesje, ale brakuje tej radości, która była kiedyś.

Jadwiga Początko z domu Portek

Urodziłam się  w przedwojennej Polsce 8 czerwca 1936 roku w Olchowczyku koło Husiatyna, powiat Czortków, woj. Tarnopol (obecnie tereny Ukrainy). Olchowczyk leży nad rzeką Zbrucz, która była granicą Polski z Rosją.
W naszym Gliśnie mieszkam już 67 lat.
Pod koniec drugiej wojny światowej, kiedy mój tato był  jeszcze na froncie, bandy ukraińskie mordowały rodziny polskie, dzieciom zabraniały chodzić do polskiej szkoły (chodziłam do pierwszej klasy w Husiatynie), a szczególnie tym, których bliscy walczyli w szeregach polskiej armii. W naszej wsi  i okolicznych miejscowościach przestało być bezpiecznie. Ukraińcy mordowali  całe rodziny polskie , mamę ostrzegł jeden z Ukraińców, że możemy być następni. Moja mama  potraktowała to ostrzeżenie bardzo poważnie, postanowiła wyjechać z nami do Polski  i po otrzymaniu  listu od  taty, w którym napisał, że  Rosjanie wydali ustawę,  mówiącą o tym,  że Polacy zamieszkujący te tereny mogą wyjeżdżać do wyzwolonej Polski.  W liście tata oświadczył również, że nie wraca do Olchowczyka  i będzie na nas czekał w Polsce. Mama  wybrała się do Husiatyna, do biura repatriacyjnego i tam wydano jej odpowiednie dokumenty zezwalające na wyjazd do Polski. Z tą wiadomością poszła  do księdza proboszcza Tytusa Sokoła, z którym ustaliła, że  przed wyjazdem pójdę do I komunii świętej w Husiatynie. I tak się stało, już 17 maja  1945 roku wystrojona  w białą sukienkę z koleżankami: Józefą Wojtowicz i  Jadwigą Bober oraz jej bratem Bolkiem przyjęliśmy pierwszą komunię świętą. Tą pamiętną chwilę udokumentowano zdjęciem.

Osoba zaznaczona kółkiem- Jadwiga Portek
Osoba zaznaczona prostokątem- Jadwiga Bober
Osoba zaznaczona figurą bez kątów- Józefa Wojtowicz

W połowie sierpnia cała nasza rodzina – mama, siostry Stamisława i Stefania, brat Tadeusz i ja 9-letnia dziewczynka – wyruszyliśmy specjalnym transportem kolejowym do Polski. Jechaliśmy w wagonach towarowych po kilka rodzin w jednym wagonie (nasza rodzina, Kaśków, Preisner i Sawczenko),  wraz ze zwierzętami (2 krowy: nasza i Preisnera). Jechaliśmy przez pięć tygodni do Gorzowa Wlkp. Pieczę nad naszym transportem objęło wojsko polskie.
W Wieprzycach na stacji koło Gorzowa  Wlkp. czekaliśmy około 10 dni na dalsze decyzje ówczesnych władz. Przyszedł rozkaz dla rodzin wojskowych, mówiący o zasiedleniu wsi GleiBen, obecnie Glisno. Żołnierze załadowali rodziny i ich bagaże na konne furmanki i zawieźli do Glisna. Miałam wtedy 9 lat. Ucieszyłam się, że już nie musimy tak długo podróżować i mamy już dom, w którym mama przygotuje ciepły obiad. Wieś jeszcze nie była zaludniona, więc nie mogliśmy chodzić z rodzeństwem, bo jeszcze było niebezpiecznie (w szkolnym budynku mieszkali cywile rosyjscy powracający z robót w Niemczech i kręciło się jeszcze wielu kolaborantów). Ówczesne władze zaprowadziły porządek we wsi, wszyscy odetchnęli z ulgą. Największą radością dla mnie był powrót taty z wojny. Powrócił pod koniec października 1945 roku. Wtedy poczuliśmy się bezpiecznie, rodzina była w komplecie. Mogliśmy pod  opieką taty zwiedzać miejscowość (kościół, mocno zniszczone klasy w szkole, sklepy i pałac).
Jak dalej potoczyły się moje losy? Proszę uzbroić się w cierpliwość, bo opowieść będzie długa.
Pod koniec 1945 roku mieszkańcy Glisna i  Państwo  Zarakowscy postanowili wyremontować zniszczoną szkołę. Rodzice moi i wielu innych  we własnym zakresie naprawiali uszkodzone ławki i sprzęt, a my, dzieci,  też chciałyśmy mieć swój wkład,  więc zamiatałyśmy podłogi. Warunkiem uruchomienia polskiej szkoły była  wymagana ilość uczniów, którą przedstawił Pan Zarakowski i uzyskał zezwolenie na utworzenie czteroklasowej szkoły podstawowej. Zaraz  po nowym roku, w styczniu 1946 r., rozpoczęły się pierwsze lekcje. Ja zaczęłam uczęszczać do klasy pierwszej. Nauczanie było utrudnione ponieważ brakowało książek, przyborów szkolnych, zeszytów. To nam nie przeszkadzało, pisaliśmy na  starych kwitach i zeszytach  po niemieckich uczniach. Pani Eugenia pisała na tablicy, a my przepisywałyśmy do swoich zeszytów. Uczyłyśmy się pilnie, by nie zawieść swoich rodziców.
Już w 1949r. było  siedem klas. Klasy były łączone, bo brakowało nauczycieli. Ciężko było się uczyć w takich klasach, ponieważ jedna klasa  musiała pracować samodzielnie, a druga omawiała temat głośno z nauczycielem. Często rozpraszało to uczniów, jednak trzeba było się uczyć, bo nauczyciel sprawdzał i wystawiał oceny za  samodzielną pracę. Religii uczył nas ksiądz proboszcz Sygnatowicz z Trzemeszna, potem Pani Zarakowska, a do komunii przygotowywała Pani Honorata Florczak (żona sołtysa). Kiedy wycofano religię ze szkoły, chodziliśmy pieszo  2 razy w tygodniu na religię  do kościoła w Trzemesznie (nikt z nas nie miał roweru, nie narzekał, że daleko i nie spóźniał się na lekcje).
Przez pierwsze trzy lata w szkole było dożywianie fundowane przez Amerykę. Po wojnie nie było telewizorów ani radia, toteż uczniowie przedstawiali części artystyczne, urządzali imprezy taneczne w szkole i w sali wiejskiej. Stroje i dekoracje do przedstawień pomagali nam przygotowywać rodzice, starsze rodzeństwo (moja siostra Stefania była krawcową) i nauczyciele. Trudno było kupić materiały na stroje do krakowiaka, więc popruliśmy  kolorowe materace pozostawione przez niemieckie rodziny. Zawsze mieliśmy widownię (rodzice i bliscy), która gromkimi brawami nagradzała naszą pracę.
W mojej pamięci utkwiło przedstawienie ballady A. Mickiewicza pt. „Lilie”, ja z Joanną Florczak byłyśmy narratorkami, rolę żony grała Józefa Wojtowicz, męża zaś  odgrywał Boleslaw Bober, braci: Kazimierz Maciejewski i Józef Królikowski. (Jako ciekawostka dla obecnej młodzieży, wszystkie role mówiliśmy z pamięci). Braw nie było końca. Nasza ekipa została zaproszona do Sulęcina i tam  z niewielkimi oporami władz również wystawiliśmy tę balladę. Trudnością okazał się ołtarz w tej scenerii. Pan Zarakowski musiał użyć wielu argumentów, by przekonać władze do wystawienia tej sztuki.  Udało się i znów byliśmy pierwsi.
Państwo Zarakowscy byli bardzo aktywnymi nauczycielami, organizowali różne imprezy integrujące, zakładali kółka: artystyczne i taneczne, do których  ja też należałam. Powstał również chór, którym opiekował się młody obiecujący nauczyciel, Pan Władysław Wielgosz, zachęcił nas do śpiewu. Dzieci z całej szkoły chciały należeć do chóru, ale wiadomo, że nie każdy  mógł śpiewać, bo nie miał słuchu muzycznego, ja miałam szczęście i przyjęto mnie do chóru. Wyjeżdżaliśmy z występami do innych miejscowości, a na eliminacjach w Sulęcinie zdobywaliśmy pierwsze miejsca. Z naszych osiągnięć  nie tylko artystycznych, ale i  w nauce  cieszyli się rodzice  i nauczyciele. Inne szkoły nam zazdrościły takich wyników. Pod koniec siódmej klasy Pana Wielgosza powołano do wojska i już nie wrócił do naszej szkoły, a szkoda, był bardzo dobrym nauczycielem.
W tamtych czasach uczniowie i młodzież wraz z nauczycielami wykarczowali krzewy i drzewa, zasypali doły i wyrównali plac pod  szkolne boisko. Powstała pierwsza drużyna siatkarzy, która wygrywała wszystkie mecze. Zbliżał się koniec roku szkolnego, wszyscy uczniowie tradycyjnym  zwyczajem szli do lasu zbierać jagody, które po przyjściu do szkoły były gotowane. Na zakończenie roku szkolnego, po rozdaniu świadectw uczniowie i nauczyciele siadali  do stołu,  jedli chleb  i popijali kompotem z jagód. Po tak wspaniałej uczcie przy dźwiękach akordeonu zaczynała się zabawa.  Dla dziewcząt  wielkim zaszczytem było zatańczyć z panem kierownikiem szkoły, a chłopcy do tańca zapraszali Panią Eugenię Zarakowską i koleżanki. Począwszy od piątej klasy warunkiem ukończenia nauki, były egzaminy z wszystkich przedmiotów składane przed  komisją,  w skład której wchodzili nauczyciele przedmiotu i przedstawiciel Oświaty. Do szkoły chodziłam przez siedem lat, ukończyłam naukę w 1952 roku. Moim marzeniem było ukończyć szkołę pedagogiczną w Gorzowie Wlkp. ale trudności finansowe rodziców nie pozwoliły na kontynuowanie nauki( do szkoły chodziłam siedem  miesięcy). W tamtych czasach w takiej sytuacji jak ja było wielu młodych ludzi. Pierwszą pracę rozpoczęłam w Urzędzie Gminy Lubniewice, w dziale rachunkowości. Trudności w dojazdach zniechęciły mnie do dalszej pracy i podjęłam kolejną  w gliśnieńskim PGR-ze w biurze jako rachmistrz (młodszy księgowy).  Powstała fabryka włókiennicza w Świerkowie (Świerczów), zachęciła zarabianiem większych pieniędzy, więc skorzystałam z okazji i przepracowałam tam 33 lata.

W między czasie wyszłam za mąż (1 styczeń 1956r.), urodziłam troje dzieci i wykształciłam ma porządnych ludzi. Doczekałam się sześciu wnuków i czterech prawnuków.
Wiele wydarzeń z życia Glisna głęboko zapadło w mojej pamięci. Można byłoby  je wymieniać  dość długo. Ograniczę się do kilku. Nie ukrywam, że najważniejszym wydarzeniem w Gliśnie było uruchomienie szkoły. Jednak uważam, że nie tylko szkoła była ważna dla mnie, jak i społeczności Glisna.

Istotnym wydarzeniem było również zaadoptowanie świątyni ewangelickiej na kościół katolicki.

I tutaj nasuwa się kilka ważnych dla mojej rodziny wydarzeń. Po przeniesieniu ambony na lewą stronę w  centralnym miejscu umieszczono obraz serca Pana Jezusa, który został zamówiony przez  księdza Sygnatowicza w Gorzowie Wlkp. Nasz proboszcz poprosił mojego tatę, by pojechał z nim swoimi końmi do Gorzowa i przywiózł wyżej wymieniony obraz. Zaszczytem dla mojej siostry Stanisławy i mamy było trzymać obraz na kolanach przez całą drogę.

      Na tej fotografii można zobaczyć mnie i  moje koleżanki, które sprzątały kościół przez okres nauki szkolnej. Pierwszy rząd od dołu:  Michalina Szelwach, Józefa Rzepa, Karolina Furgal, Anna Hambicka, w drugim rzędzie od dołu; Anna Szmyr, Danuta Jagiełło i Jadwiga Portek (ja). Po bokach głównego obrazu widać figurki: św Józefa i Matki Boskiej ofiarowane przez proboszcza Sygnatowicza, który przyjechał z wiernymi z Buczacza (figurki były w  kościele w Grochowie, który został zamknięty przez wojsko, bo wieś podlegała pod poligon). Do kolekcji tak cennych pamiątek proboszcz Sygnatowicz dodał sztandar  Matki Boskiej i dwie chorągwie, które też dotarły z Buczacza do Grochowa. Figurki, jak i chorągwie przywiózł mój tato końmi do Glisna z Trzemeszna.
Przez te wszystkie lata mieszkania w Gliśnie niezwykle istotnym wydarzeniem  była budowa nowej szkoły w czynie społecznym i pomnika Osadników LWP. Koordynatorem budowy był Pan Stanisław Zarakowski. Wszyscy mieszkańcy byli zaangażowani w budowę. Szkołę budowali więźniowie z Zakładu Karnego w Słońsku. Mieszkańcy przygotowywali posiłki dla budujących naszą wymarzoną, dużą i przestrzenną szkołę. Powrócę do wydarzeń związanych z kościołem. Pod koniec roku 1993 dzieci i młodzież  z moją córką chodzili  po kolędzie, zebrali 4 miliony złotych. Za tę kwotę zakupiliśmy farby i narzędzia do pomalowania głównego ołtarza oraz chodniki na prezbiterium (dysponuję dokumentacją). W okresie wakacji w 1994r. do malowania ołtarza zaangażowałam swoją rodzinę, również dołączyła do nas Pani Leokadia Kowalska. Wysokie partie ołtarza malowali: Mirosław Wysocki i Tadeusz Hołowatiuk, zaś niższe partie malowałam z córką i Panią Leokadią. Wszystkie elementy dekoracyjne na ołtarzu zostały pomalowane złotolem przez moją córkę Marię, a górne partie pomalował Mirosław. Kościół na bieżąco był sprzątany i bez żadnych zakłóceń odprawiały się msze.

Najsmutniejszym wydarzeniem dla mnie było zlikwidowanie szkoły, Izby Pamięci i sprzedanie przedszkola.
Porównując Glisno po wojnie i dziś muszę przyznać, że wieś bardzo zmieniła się pod względem estetycznym. Mieszkańcy remontują swoje domy i dbają o roślinność. Po wojnie ludzie mieli bardzo dużo pracy w polu, nie mieli zmechanizowanego sprzętu, jak teraz. Całe pole trzeba było zaorać pługiem, który ciągnął koń. Zboże kosiło się  sierpem, kosą, kosiarką, którą ciągnęły konie. Sprzęt zmechanizowany kupowali rolnicy do Kółka Rolniczego dużo później, za pieniądze ze sprzedaży zboża, które wysiewali na wydzierżawionym polu.
Glisno po wojnie  to wieś typowo rolnicza, czysta, niezniszczona przez wojnę, przez którą prowadził trakt „kocich łbów” do Nowej Wsi. Wieś tętniła życiem. W gospodarstwach rolnych było dużo zwierząt i ptactwa, czego teraz nie można zaobserwować. Tylko nieliczni ludzie hodują kury i gołębie, rzadkością są gęsi, kaczki i konie, krowy można zobaczyć dwa razy w roku , na Targach Rolniczych. Rolnicy konie zastąpili traktorami i nowoczesnymi urządzeniami rolniczymi, a sierpy i kosy zastąpili  kombajnami .
Wspomnę jeszcze jak toczyło się życie kulturalne i społeczne wsi. Otóż mieszkańcy w czasie wolnym od pracy na roli nie siedzieli przed telewizorami, bo ich nie było. Koło Gospodyń organizowało kursy: krawiecki, fryzjerski kucharski, cukierniczy. Sami wyszukiwali sobie zajęcia takie jak: wystawianie piosenki „Przybyli ułani po okienko”, w których brali udział: Pani Sroka,  Stanisława Portek ,Bronek Sroka, Piotrek Biały, Michał Szmyr i bracia Zwierzchowscy, wystawiono również sztukę dramatu pt. „Moralność pani Dulskiej” Gabrieli Zapolskiej, w której  główną rolę grała pani Czerniak,  jedną z córek grała Wanda Florczak, a przy dźwiękach akordeonu śpiewaliśmy piosenki patriotyczne. Zaczęło przyjeżdżać kino raz w tygodniu, zapraszane były również różne zespoły pieśni i tańca ze Śląska i kabarety, iluzjoniści.
Co sobotę odbywały się zabawy taneczne z udziałem żołnierzy z  pobliskiej jednostki wojskowej  oraz  przyjeżdżały różne  zespoły  wokalne i satyryczne.
Pytacie, jakie są ważne miejsca dla mnie w Gliśnie (poza domem )- teraz i kiedyś? Od zawsze ważne były i są dla mnie Kościół i szkoła, po której zostały tylko wspomnienia.

        Dom, w którym mieszkam od sierpnia 1945 r.


Bronisława Dąbruś z domu Szuśkiel

      Pani Bronisława urodziła się 16 stycznia 1931 roku w Zabojkach, powiat tarnopolski (obecnie tereny Ukrainy). Tam skończyła 4 klasy szkoły powszechnej. Po zakończeniu wojny, tak jak wielu Polaków, z całą rodziną przyjechała do Miechowa. Była to jesień 1945 roku. Pamięta, że przed wyjazdem ksiądz w Zabojkach prosił rodziny, żeby zabrali do Polski cenne rzeczy z kościoła. Jej rodzina przywiozła stacje drogi krzyżowej, które obecnie są w kościele w Miechowie. W tej wsi chodziła wieczorowo do szkoły rolniczej. Mieszkała tam 10 lat. W 1955 roku wyszła za mąż za Mariana Dąbrusia. Zamieszkała razem z mężem w Gliśnie. Wspólnie prowadzili gospodarstwo. Tutaj urodziło się troje dzieci ( dwie córki i syn ) , który już nie żyje, ale pozostały wspomnienia.
Pani Bronisława ciężko pracowała na roli, dawniej większość prac trzeba było wykonać ręcznie, ale ludzie mieli czas, chociaż w niedzielę, żeby się spotkać, posiedzieć przed domem, na ławeczkach, powspominać, pośmiać się. Często organizowane były zabawy. Nie było wcześniej telewizorów, więc był czas na towarzyskie spotkania. Kobiety czekały na zimowe wieczory, bo można się było spotkać przy darciu pierza. Opowiadały swoje przeżycia z lat młodości, śpiewały, wspominały dawne czasy.
Dzisiaj też są organizowane w Gliśnie różne imprezy np. spotkania opłatkowe dla mieszkańców wsi , dożynki czy przeglądy pieśni patriotycznych.  Kiedy pozwala zdrowie, to Pani Bronisława stara się uczestniczyć w tych uroczystościach , pomaga  robić pierogi na wspólny opłatek. Mimo wszystko uważa, że kiedyś wieś bardziej tętniła życiem, było weselej.
Doczekała się 7 wnuków i 5 prawnuków.


Jadwiga Martuszewska z domu Sawicka

      Urodziłam się 24 kwietnia 1930 roku w miejscowości Pohost, województwo Wilno ( dawna Polska, obecnie tereny Białorusi). Chodziłam do szkoły powszechnej, ukończyłam V klasę częściowo, ponieważ wybuchła wojna. Miałam starszego brata. Rodzice zajmowali się gospodarstwem, mieliśmy około 12 hektarów ziemi. Żyło nam się bardzo dobrze., niczego nie brakowało. Kiedy weszli Rosjanie, to czuliśmy się zagrożeni, ponieważ wywozili tych zamożniejszych na Sybir. Rodzice obawiali się, że to nas też może czekać. Ojciec postanowił wyjechać do Polski. Starania trwały dugo, nie chcieli nam dać zezwolenia na wyjazd. Zmuszali ojca, żeby podpisał rosyjskie obywatelstwo ale on się nie zgodził, czuł się Polakiem. Zmuszeni byliśmy uciekać bez zezwolenia. Udało nam się przekroczyć granicę, byliśmy już po drugiej stronie, jak Rosjanie dogonili nas. Ojciec chciał jeszcze wrócić po krowę, ale cieszyliśmy się , że jesteśmy na terenach Polski. Nie mogli nas cofnąć. Na granicy Polsko-Rosyjskiej czekaliśmy  2 doby na transport. Był to marzec 1946 roku, mama przeziębiła się. Trudno było w tych trudnych czasach o leki. Jechaliśmy ponad miesiąc.
Do Glisna przyjechaliśmy 10 kwietnia 1946 roku, z mamą było coraz gorzej, przebywała trochę w szpitalu w Sulęcinie, w domu pomagał ją leczyć niemiecki pastor, który jeszcze z rodziną przebywał w Gliśnie. Pomagał wielu ludziom, dawał leki, maści. Był bardzo dobrym człowiekiem. Przychodził do nas do domu i leczył mamę. Mówił ,że gdyby mógł zostać dłużej , to uratował by ją. Miałam  skończone 16 lat jak zmarła mama. Ojciec ożenił ponownie, a ciocia  namawiała mnie do wyjścia za mąż. Była przekonana, że będzie mi lepiej, jak założę rodzinę  i pójdę na swoje. Nie miałam czasu na młodość , nie spełniły się moje marzenia. W wieku 17 lat wyszłam za mąż. Było to 23 lutego 1947 roku. W wieku 18 lat urodziłam córkę, potem syna i urodziły się jeszcze dwie córki. Nie miałam łatwego życia, nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałam, że tak ułożą się moje losy. Nie mogłam liczyć na męża. Wychowywałam dzieci, pracowałam dorywczo, żeby zapewnić im godziwy byt. Musiałam liczyć tylko na siebie, podtrzymywały mnie na duchu dzieci i to było dla mnie najważniejsze. Wzajemnie się wspieraliśmy. Musiałam szukać stałej pracy. W 1955 roju przyjęto mnie do Zakładów Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie. Moja pensja musiała wystarczyć na utrzymanie domu i naukę dzieci. Łatwo nie było, ale zawsze znaleźli się życzliwi ludzie, którzy mi pomagali ( kierownik gorzelni, Państwo Jackowscy z ogrodnictwa, sąsiad Gołownicki i wielu innych ).Cieszyłam się ,  że dzieci skończyły szkołę, założyły rodziny .
Moja radość bardzo często była przeplatana smutnymi wydarzeniami ( pochowałam najstarszą córkę, syna, dorosłego wnuka ). Po tych przejściach ciężko chorowałam. Dzisiaj mogę powiedzieć, że w tych trudnych chwilach w czasie choroby pomógł mi bardzo  Pan Zdzisław Kisielewicz. Przez cały rok woził mnie samochodem do lekarza do Gorzowa. Leczenie trwało długo, ale udało się. Mogłam sama chodzić , cieszyć się jeszcze życiem. Bardzo dużo mu zawdzięczam.
Obecnie mieszkam z wnuczką i jej rodziną. Pomogłam wychować jej dwoje dzieci. Jest mi dobrze , jestem spokojniejsza, cieszę się wnukami i prawnukami. Mam 7 wnuków i 8 prawnuków.
Odwiedzają mnie znajome i sąsiadki  – Stasia Sobecka, Stasia Kiepura, Wiola Kowalska,  Oby tylko zdrowie służyło, bo ono jest najważniejsze.

Bronisława Sucharek z domu Kot

      Urodziłam się  28 czerwca 1929 roku w Kujdanowie ( obecne tereny Ukrainy). Tam chodziłam 4 lata do szkoły, ale wojna przerwała moją naukę. Było niebezpiecznie i Polacy musieli opuścić rodzinne domy. Miałam dwie siostry, najstarsza wyszła za mąż jeszcze na Wschodzie i tam została, a z młodszą przyjechaliśmy do Polski. Na stację kolejową w Trzemesznie dotarliśmy w listopadzie 1945 roku. Pamiętam , że do Glisna przyszliśmy pieszo. Miałam wtedy 16 lat. Pracowałam na gospodarce razem z rodzicami. Tutaj wyszłam za mąż za Mariana Sucharek. Oboje nie mieliśmy jeszcze 20 lat. Po ślubie zamieszkaliśmy u teściów, bo mieszkali sami. Mąż pracował w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie – był strażakiem, a ja zajmowałam się dziećmi i gospodarką. Mieliśmy około 10 hektarów pola. Urodziłam 9 dzieci, ale bliźniak (wcześniaki) umarły. Siedmioro się wychowało , dzieci ukończyły szkoły i założyły swoje rodziny. Mąż zmarł  wcześnie, kiedy młodsze dzieci były jeszcze małe. Było ciężko, ale musiałam sobie radzić.
Jak kiedyś wyglądała wieś? Kiedy przyjechałam do Glisna, to wieś cała była zasiedlona. Na początku do kościoła chodziliśmy do Trzemeszna lub do Lubniewic. Potem , po wyświęceniu naszego kościoła, ludzie według kolejki przywozili księdza z Trzemeszna. Częstowali go obiadem i odwozili. Przez wieś prowadziła brukowana droga, w każdym gospodarstwie była studnia, ludzie hodowali zwierzęta (krowy, konie, świnie). Trzymało się dużo drobiu, każdy gospodarz był samowystarczalny. Kobiety darły pierze, szyły kołdry, pierzyny i poduszki. Było wesoło.
Dzisiaj wieś jest ładna, zadbana, ale wydaje mi się , że ludzie czują się samotni. Jest bardzo mało młodych ludzi, szukają pracy poza wsią, wyjeżdżają za granicę, żeby trochę dorobić, bo w Polsce o pracę trudno. Ludzie starsi pozostają i muszą sobie radzić. Dobrze jak dzieci się interesują i dbają o rodziców. Cieszę się , ze mam tyle dzieci, 18 wnuków  i 15  prawnuków .
Dbają o mnie, odwiedzają i zapraszają do siebie.

Ryszard Łojewski

      Urodził się w 1938 roku w Laskowiźnie ( powiat – Ostrów Mazowiecki, województwo – Warszawa ). Do Glisna przybył w 1947 roku i podjął naukę w tutejszej szkole podstawowej rozpoczynając pierwszą klasę. Szkoła była 7-klasowa. Mieszkańców było około 1400, a uczniów 300. Po ukończeniu szkoły podstawowej podjął naukę w Liceum Pedagogicznym w Sulechowie. Studiował na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracował w Nadleśnictwie Sulęcin, Komendzie Wojewódzkiej Milicji Zielona Góra, Szkole Podstawowej w Gliśnie oraz w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Gliśnie.
Jego pierwsze wrażenia po przybyciu do Glisna były bardzo pozytywne. To była wioska bardziej rozwinięta od tych na Warmii i Mazurach, skąd pochodził. Ludzie byli ze sobą bardziej zżyci, pomimo tego, że pochodzili z różnych stron. Przybyli tu ludzie z Kresów Wschodnich, Wielkopolski i innych części Polski. Najwięcej było osób zza Buga. Najważniejszym ośrodkiem kulturalnym w Glinie była szkoła. Młodzież mogła spotykać się w świetlicy, a soboty organizowane były dla nich potańcówki i zabawy. Na Sali wiejskiej odbywały się występy różnych zespołów wokalnych z Polski i zagranicznych.
Pan Ryszard pamięta , że Glisno w 1952 lub 1953 roku otrzymało tytuł najbardziej czystej wioski w województwie zielonogórskim. Wioska po wojnie, jak i dzisiaj , jest ładna, ludzie dbali i nadal dbają o miejscowość. Dużo ludzi zatrudnionych było w PGR-ze, gdzie pracowało około 100 osób. Uprawiali zboża oraz prowadzili produkcję zwierzęcą ( trzoda chlewna i bydło ). Pierwszym kierownikiem był Stanisław Jackowski. Część ludzi pracowało w Spółdzielni Produkcyjnej i w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie. Młodzi ludzie nie mieli problemu z pracą.
Pan Ryszard ma dwoje dzieci i dwoje wnuków. Wspólnie z żoną Krystyną cieszą się z ich odwiedzin.

Janina Skorupa z domu Filipowicz

      Pani Janina urodziła się 13 września 1923 roku w Nowojelni koło Wilna. Tam chodziła do szkoły podstawowej , ukończyła 7 klas. Należała do szkolnej orkiestry, akompaniowała na gitarze, uczestniczyła w zawodach – biegała, jeździła na łyżwach, pływała na kajakach. Ojciec był legionistą, a po wyjściu z wojska pracował na kolei jako konduktor. Pani Janina wspomina, jak raz do roku mogli wraz z innymi rodzinami ( zajmowali wtedy cały wagon ) podróżować i zwiedzać inne miasta. Po szkole podstawowej przyjęto ją do Gimnazjum Handlowego im. Pijarów w Lidzie. Tam często grała w siatkówkę, uczyła się języka niemieckiego . Kiedy skończyła trzy klasy gimnazjum wybuchła wojna, naukę musiała przerwać. Jako młoda dziewczyna pracowała na stacji kolejowej , była  kierownikiem składu opałowego.
Ojciec musiał się ukrywać przed Bolszewikami. Kiedy miała 22 lata wyjechali na Zachód Polski. Bali się , że wywiozą ich na Sybir. Była świadkiem, jak  kolegę taty – też kolejarza zabrano w nocy, zginął w Katyniu.
Do Gorzowa przyjechali w 1945 roku, przebywali tam do jesieni. W Gorzowie ojciec również pracował na kolei. Mogli tam zostać, mieli mieszkanie i żyło im się dobrze.
Pewnego razu ojciec spotkał się w Gorzowie z Panem Zarakowskim, który namówił go do przyjazdu do Glisna. Ojciec marzył o własnej gospodarce, ale ta praca nie bardzo mu służyła. Najlepiej czuł się jako konduktor, powrócił do pracy na kolei. Po przyjeździe do Glisna nikogo nie znali, ale  świadectwa ukończenia tylu klas pozwoliły Pani Janinie rozpocząć pracę. Była skierowana do spisywania wszystkich repatriantów, którzy przyjeżdżali z różnych stron. Biuro znajdowało się w budynku Państwa Greczyło. Prowadziła również kursy dla analfabetów. Uczyła także uczniów w siódmej klasie. Mogła uczyć różnych przedmiotów, ale z historią musiała się wstrzymać. Władze stwierdziły, że nie ma jeszcze odpowiednich podręczników, a historię, którą znała nie miała prawa przekazywać. W 1946 roku wyszła za mąż za Jana Skorupę, który był milicjantem . Miała okazję skończyć kursy pedagogiczne  razem Panią Eugenią i Panem Stanisławem  Zarakowskimi. Mąż nie wyraził zgody, pracował również na kolei, był konduktorem. Ona zajmowała się domem. Urodziła trzech synów . Pracowała również w Zakładach Przemysłu Jedwabniczego w Świerkowie  przez 23 lata, aż do 62 roku życia.
Pani Janinie bardzo utkwiło w pamięci pewne wydarzenie z lat dzieciństwa. Otóż ojciec , jako legionista, uczestniczył w pogrzebie Józefa Piłsudskiego. To był maj. Pamięta, że w sierpniu będąc w Krakowie na wycieczce z ojcem miała okazję w podziemiach na Wawelu odwiedzić grób Marszałka. Trumna miała częściowo oszklone wieko, widziała jego postać z biało-czerwoną szarfą.
Zwróciła uwagę na długą brodę, która w tak szybkim czasie po śmierci urosła. Ojciec Pani Janiny był świadkiem, jak urna z sercem Marszałka Piłsudskiego została przewieziona na cmentarz  „Rosa„w Wilnie i złożona w grobie  matki. Te wydarzenia bardzo utkwiły jej w pamięci.
Jak wspomina Glisno? Wieś bardzo jej się spodobała, zaprzyjaźniła się z sąsiadami. Było wesoło, często organizowane były zabawy, na które przychodzili żołnierze z Wędrzyna. Ludzie mieli czas na pracę i na wypoczynek.
Dzisiaj Pani Janina mieszka z synem Henrykiem, synową i wnukami. Doczekała się 6 wnuków i 9 prawnuków.

Maria Wellach z domu  Sękowska

Pani Maria urodziła się 9 grudnia 1923 roku w Dziebałtowie ( koło Konina ). Miała trzech braci i młodszą siostrę. Z Centralnej Polski przejechali na Polesie. Tam kupili ziemię , był to ugór, który musieli uporządkować, żeby można uprawiać. Wybudowali dom.  Tam ukończyła kilka klas szkoły powszechnej, ale na dalszą naukę rodziców nie było stać.
Wybuchła wojna, ojca i  starszego brata zabrali do wojska. Brat zginął w czasie wojny. Na Polesiu zrobiło się niebezpiecznie,  bandy ukraińskie mordowały polskie rodziny. Matka Pani Marii zapakowała niezbędne rzeczy na konny wóz i z pozostałymi dziećmi postanowiła powrócić w rodzinne strony. Pani Maria miała wtedy 22 lata . Musiała się również rozstać ze swoim narzeczonym- Aleksandrem, którego poznała  na Polesiu , zabrano go na wojnę. Mieszkali w tej samej miejscowości. Wraz z matką i rodzeństwem przeszła trudną drogę, podróż konno i pieszo trwała długo. Nocami spali pod wozem. Dotarli do Kutna i po dwóch tygodniach dostali przydział ziemi we wsi Leszno koło Łęczycy.
Pa zakończeniu wojny Pan Aleksander osiedlił się w Gliśnie, jako osadnik wojskowy. Otrzymał ziemię i dom, do którego  przyjechała narzeczona – Pani Maria. Pobrali się w marcu 1948 roku.

Mieszkała z teściami i rodzeństwem męża. Po kilku latach kupili dom na końcu wsi. Pani Maria urodziła troje dzieci ( dwie córki i syna ).
Była gospodynią domową, często chorowała na nogi, które przeziębiła w czasie wojny. Jej stan zdrowia nie zezwalał na podjęcie pracy zawodowej, wychowywała dzieci.
Pani Maria często odwiedzała sąsiadki i swoje koleżanki. Przyjaźniła się z Panią Genią  Nanowską. Ludwiką Kuzajewską, Mikową, Światogurową ,Karoliną Małżeńską. Żyła zgodnie z sąsiadami. Należała do Koła Gospodyń Wiejskich, uczestniczyła w kursach szycia, gotowania, pieczenia, we wsi organizowane były zabawy, lubiła tańczyć.
Obecnie mieszka z córką Elżbietą, a obok mieszka wnuczek Waldemar z rodziną. Pani Maria doczekała się 4 wnuków i 2 prawnuczki.

Projekt współfinansowany w ramach programu „Działaj lokalnie VII”

GLISNO  2012

by damage.inc

23.11.2024 godzina 01:22
łączymy pokolenia
galeria mieszkańców
kronika wsi
Projekt współfinansowany w ramach programu "Działaj Lokalnie VII"
działaj lokalnie
fundacja wolności
akademia rozwoju filantropii w Polsce
fundacja na rzecz Collegium Polonicum